piątek, 18 maja 2012

brazylijski napój bogów

Nazwa bloga nie jest przypadkowa. 

Uwielbiam kawę. 
Nie tylko smak, ale i cały rytuał jej parzenia, tę chwilę gdy dom jeszcze śpi a ja mogę się zagapić przez okno  na pustą ulicę za nim. Tę niespieszną poranną leniwość.
Oczywiście mogę sobie na to pozwolić jedynie w weekendy, a i to nie zawsze. 
Celebruję jednak każdy taki poranek.

Dzięki mojej brazylijskiej koleżance z pracy (taaak praca w korporacji jednak ma swoje plusy) mogę cieszyć się na prawdę dobrą kawą. Niestety Paula nie pojawia się w Polsce zbyt często a i mnie jakoś  firma do Brazylii jeszcze nie chciała wysłać (ciekawe dlaczego?).
Dostawy sa więc rzadkie i bardzo nieregularne. A ostatnio skończył mi się żelazny zapas.

Jakimże szczęściem wiec okazało się gdy jeden z gości podał mi dziś małą paczuszkę od Pauli. 
A w niej ... tak oto ona .... czarna jak smoła, mocna jak złapany piorun .....kawusia :)

Tym razem dostałam wersję słabą. Znaczy uściślijmy - słabą dla Brazylijki dla mnie wersja słaba oznacza tylko oczy wielkości 5-złotówek zamiast całodziennego postawienia do pionu.
Brazylijczycy piją kawę jak my herbatę czy wodę. Około półtora litra dziennie. Nasze espresso to dla nich popłuczyny i lura. Mój pierwszy kontakt z poprzednią paczką zakończył się całym dniem na 200% obrotach. Sypnęłam sobie 2 łyżeczki (kawa mielona niestety) .... wystarczyło by pół....

Dodam tylko że jest to jedna z najdroższych marek w Brazylii a kosztuje ... uwaga uwaga .... około 9PLN przeliczając na nasze pieniądze.

Musicie mi jednak uwierzyć, ze  za ten smak i aromat warto dać nawet 90.




wtorek, 24 kwietnia 2012

MPK Wrocław


Temat rzeka.
Niezliczona ilość artykułów, komentarzy i opinii.

Z przekonania jestem fanką ogromną, z praktyki już nie tak bardzo.
Jako dumna ex-posiadaczka czerwonej strzały, krążownika szos marki fiat cinquecento, świadomie podjęłam decyzję o pozbyciu się auta. Miałam dość kiszenia sie w puszce, stania w korkach i na dodatek płacenia za to sporych pieniędzy.
Są jednak dni, gdy wątpię w słuszność swojej decyzji.

1. Czas  i brak pomysłu na sprawna komunikację

Mieszkam na południu Wrocławia, na Wojszycach a juz niedługo na Oltaszynie. Pracuję na Zachodzie.

Odległość 8km przez miasto.

Czas przejazdu?
Minimum godzina !

ja wiem ze MPK to nie auto, ja  rozumiem ze nie każdy może jechać bez przesiadek ale litości godzina w najlepszym wypadku ???

2 przesiadki lub 2 km dystansu pokonywanego aby dojść do poszczególnych przystanków.

Czy to jest film Barei? Czy jutro mam ogłosić dzień pieszego pasażera?

Ne  rozumiem  polityki transportowej miasta, nie będę wchodzić w szczegóły i przynudzać, ale mam wrażenie, że włodarze  naszego pięknego miasta stawiają sobie za cel zniechęcenie mieszkańców  do jej używania.

2. Smrody

O ile w tramwajach nie jest jeszcze najgorzej (poza tymi cholernymi nowymi plusami) to autobus to już tragedia. Okna zaśrubowane bez możliwości  choćby uchylenia, duszno. Zima po 20 stopni i darmowa sauna w kurtce, latem kompletny brak tlenu.

I smrody ....

Czy ja mam na czole napisane "smrodzie siądź kolo mnie" ?

Ludzie .... mydło jest tanie .... dezodorant nie powoduje przeżerania  ciuchów i skór ... a od mycia życie się nie skraca.


Mimo wszystko chyba jestem  nienormalna  bo wciąż liczę na to że  jednak ktoś pomyśli zanim zlikwiduje kolejne połączenia a ludzie w końcu zaczną przejawiać elementarne zasady współistnienia w społeczeństwie.

Tak więc  na przekór wszystkiemu dalej ulubionym środkiem transportu zostaje:


wtorek, 10 kwietnia 2012

Terry Goodkind "Wróżebna Machina"

Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas ostatniej wizyty w empiku zauważyłam kątem oka znajomą graficznie okładkę. Podejrzliwość wzbudził we mnie fakt, że było to na regale z nowościami. Podeszłam bliżej i oto mym oczom ukazała się ona. 





12 tom serii „Miecz Prawdy”, jeśli wliczać by „Dług Wdzięczności” będący dodatkowym tomem napisanym mniej więcej w środku serii, ale chronologicznie stanowiący Tom 1.. Szok. Po tomie jedenastym „Spowiednicza” byłam niemal przekonana, że seria się zakończyła. Wyszła, co prawda potem „Reguła Dziewiątek”, która była współczesną kontynuacją sagi, jednak z nią niepołączoną bezpośrednio. Po przeczytaniu „Reguły Dziewiątek” myślałam ze od Terre’go Goodkind’a nie spotka mnie już nic dobrego. Fabuła była słaba, wydanie niczym Harry Potter ( gruba oprawa, szerokie marginesy, wielka czcionka) symulująca ze książka ma kilkaset stron gdy w rzeczywistości starczyło y 100 przy normalnym druku. 

Wracając jednak do „Wróżebnej Machiny”. 

Stałam przed półką i gapiłam się na nią rozważając czy warto ryzykować 35 PLN’ów . Postanowiłam dać Terry’emu szansę rehabilitacji i porwałam książkę z półki. 

Było warto :) 

Kolejna przygody Richarda i Kahlan wciągnęły mnie na dwa popołudnia (tylko ostatkiem sił i rozsądku oderwałam się od książki o 2 nad ranem z myślą, że jakoś trzeba te 8 godzin przepracować w kolejny dzień). 

Trochę o fabule: 
W mieście dookoła Pałacu Ludu zaczynają się pojawiać bardzo lakoniczne i złowróżbne przepowiednie. O dziwo sprawdzające się lecz jak zawsze w bardzo nieoczekiwany sposób. Co dziwniejsze nawet prawdziwy prorok Nathan nie jest w stanie ich zinterpretować. Sytuacja nie staje się jaśniejsza gdy Kahlan odnajduje ukrytą machinę, która okazuje się te wróżby tworzyć. A co dalej ... no cóż... nie powiem ..... 

Nie jest to jeszcze forma i jakość, do jakiej przyzwyczaiły mnie poprzednie tomy sagi ale na szczęście nie jest to juz nic co przypominałoby nieudaną „Regułę Dziewiątek”. 

Jeśli ktoś lubi taki rodzaj literatury, bajek dla dużych dzieci jak nazywam fantasy, na pewno nie pożałuje. 

Jako mały spoiler dodam, że książka kończy się w sposób, który pozwala oczekiwać kolejnego tomu. Ja na pewno będę na niego czekać z niecierpliwością. 

niedziela, 1 kwietnia 2012

Błyszczyk Sephora Gloss Ultra Brillance

Wpadł w me ręce ostatnio błyszczyk, który Sephora sprzedaje pod własną marką. Przyznaję dość długo omijałam takie produkty ponieważ za tą cenę wolałam kupić coś z marki którą już znam. Tym razem jednak skusiła mnie cena o niemal 30 PLN niższa od regularnej.

Odcień : 15 cute pink shimmery

Opis ze strony Sephory :
 
 
Błyszczyk Ultra Shine
Nowa, udoskonalona linia błyszczyków Ultra-Shine Lip Gloss od Sephory, to znakomita pielęgnacja, intensywny kolor, miękkość i połysk Twoich ust w jednym!
Nowa linia błyszczyków gwarantuje:
Ultranawilżanie:50%  więcej nawilżania dzięki kompleksowi stymulującemu syntezę kwasu hialuronowego.
Ultrapołysk:usta w roli głównej z błyszczącymi cząsteczkami nowej generacji.
Turbonasycona paleta kolorów:24 odcienie dla każdej z nas! Piękne, błyszczące usta w klasycznych kolorach: czerwonym, różowym lub pomarańczowym. Wypróbuj także krzykliwe odcienie: oranże, fuksja, a nawet czerń!
Każdy z 24 kolorów zapewni Ci aż 3 różne efekty końcowe:
  • Odbicie światła – holograficzne drobinki rozświetlające nadają ustom efekt zapierający dech.
  • Połysk – usta, które delikatnie lśnią.
  • Blask – bez denerwujących drobinek, seksowne, super gładkie usta, sprawiające wrażenie wilgotnych.

Cena: regularna 45 PLN (zakupiony w promocji za 19 PLN)

Opinia:

Kolor jest nienachalny, co bardzo lubię w makijażu ust. Dowodzi  to jednak, że przynajmniej w  przypadku tego odcienia "turbonasycenie" jest naciągane.
Błyszczyk rzeczywiście ładnie nawilża i nie przesusza ust. Ma miły zapach (i smak ;) ). Dość długo jak na tego rodzaju produkt się utrzymuje. Dziwnie wyglądająca, fikuśna szczoteczka świetnie rozprowadza i pozwala na aplikację przy jednorazowym pociągnięciu.

Przyznam, że w moim wypadku ten zakup był strzałem w 10.



Plusy:
- nawilżanie
- trwałość
- szczoteczka

Minusy:
- turbonasycenie koloru w przypadku testowanego odcienia jest zdecydowaną przesadą
- cena, regularna cena 45 PLN wydaje się być nieco zbyt wygórowaną za błyszczyk, który owszem jest fajny ale nie powalający
 


 

środa, 21 marca 2012

Bzik

Zasadniczo wolę większe zwierzątka.

Takie co to można wytarmosić za ucho, zafundować dawkę przymusowej miłości w postaci tulenia. Takie co potrafią pokazać zęby lub pazury albo strzelić focha jeśli uznają to za konieczne.

Poza gryzieniem chomiki nie spełniają tych warunków.
Tulenie mogłoby się skończyć jeszcze większym wytrzeszczem oczu lub co gorsze zejściem śmiertelnym.

Ten jednak chomik  jest tak słodki że zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia.

Trafił do nas jako ocaleniec. Przyniesiony przez A. bo koleżanka która nie mogła trzymać  go w domu codziennie przynosiła go do szkoły w kartonowym pudełku. 

Poza tym chomik to nie byle jaki - Chupacabra  jest aktorem, wziął udział w krótkometrażowym filmie będącym pracą dyplomową w liceum artystycznym :)

A dzięki niemu co dzień nucę piosenke z dzieciństwa:
"Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma, a ja w domu mam chomika, kota, rybki oraz psa!"


poniedziałek, 19 marca 2012

Pupa Jeans n' Roses Blush Duo

Tak, jestem nałogiem. Uwielbiam kosmetyki. Mimo tego ze na co dzień nie maluję się wcale lub bardzo delikatnie to uwielbiam nowinki, nowe kolory, nowe rodzaje kosmetyków. Chyba po prostu jestem prawdziwą babą :)

Tym razem trafił do mnie róż marki Pupa Jeans n' Roses  Blush Duo.

Gdy tylko zobaczyłam tę nową limitowaną linie wiedziałam, że musi być mój.
Bardzo lubię kosmetyki tej marki. Jako jedne z nielicznych nie uczulają mnie i są na tyle delikatne, że nie mam uczucia maski. Nie inaczej jest i tym razem.
Dodatkowo mimo wysokiej jakości cena jest taka, że nie zwala z nóg. Owszem nie jest mega tanio, ale raz na jakiś czas można coś kupić.

Kosmetyk ma świetną konsystencje pozwalającą nabrać na pędzel dokładnie tyle ile jest potrzebne. Nie trzeba obsypywać pędzla w obawie że zrobimy sobie makijaż klauna. Efekt jest  bardzo delikatny. Przy delikatnym nałożeniu można go używać również jako rozświetlacza.
Jego wielkim plusem są delikatne błyszczące drobinki. Nie są  tak nachalne jak w niektóych innych kosmetykach. 
Jest to również kosmetyk trwały. Po całym dniu dalej jest widoczny na twarzy choć oczywiście nie aż tak wyraźnie jak zaraz po nałożeniu.

Kolejnym plusem jest opakowanie. Bardzo poręczne. Dość wytrzymałe (oczywiście udało mi się już upuścić je na ziemię, na szczęście bez szkody zarówno dla opakowania jak i zawartości). I uwaga, uwaga z otwieraniem na przycisk. Dzięki temu nie muszę za każdym razem szukać właściwej strony, i siłować się z zatrzaskiem z obawą czekając na uszkodzenie lakieru czy w ogóle paznokcia.

Cena: około 75 PLN w drogerii Douglas







niedziela, 18 marca 2012

Clive Barker "Sakrament"



Skuszona niezłą ceną (9 PLN w taniej książce) jak i dobrymi recenzjami zakupiłam "Sakrament" Cliva Barker'a.

Jeśli wy jeszcze tego nie zrobiliście, ostrzegam: szkoda przede wszystkim czasu ale także i tych 9 PLN.

Znajduję się obecnie na 210 (z 574) tego "dzieła" i każda następna strona jest walką. Wywalić? spalić? oddać? ale jak to? zacząć czytać i nie skończyć?
Przez te 210 stron całą akcje można streścić w paru zdaniach (uwag można  to rozpatrywać jako spoiler .... ta dobre sobie).
Will jest fotografem przyrody, lubi pokazywać jej śmierć. 
Will jest kretynem - idzie nieuzbrojony za niedźwiedziem. 
Zgodnie z prawem Darwina przyroda sama eliminuje kretynów i ranny niedźwiedź skutecznie uszkadza Willa.
Will zapada w śpiączkę i ponownie przeżywa w niej swoje dzieciństwo.
(tu zaczyna się s-f)
Poznaje parę, która nie dość że to zboczeni dewianci to jeszcze na dodatek okazują się być długowieczni jak nie nieśmiertelni (na chwile obecną doczytałam się wzmianek o życiu do około 500 lat wstecz).
To by było na tyle jeśli chodzi o te 210 stron ...

"Sakrament" ma szansę zostać 3 książką której nie udało mi się przeczytać. Trzecią spośród tysięcy. Trzecią przez 31 lat życia. Trzecią po "Szewcach", trzecią po "Nad Niemnem".

Tak, zdecydowanie "Sakrament" jest wyjątkowy. Niestety nie w sposób jakiego bym oczekiwała.

Jeszcze raz ostrzegam:

NIE IDŹCIE TĄ DROGĄ !

czwartek, 1 marca 2012

Tarta z owocami





fot. serithorn


Ciasto:
• 200 g mąki
• 2 - 3 łyżki cukru pudru
• 100 g zimnego masła
• 1 jajko

Wypełnienie tarty:
• 1 budyń śmietankowy 
• 1 galaretka owocowa
• dowolne świeże owoce (z wyjątkiem kiwi)




Zagnieść mąkę, cukier puder i pokrojone w kawałki masło. Dodać jajko i jeszcze chwilę ugniatać. Uformować w kulę, zawinąć w folię spożywczą i wsadzić na 1/2 godziny do lodówki.


Z ciasta uformować 3mm placek. wyłożyć formę.
Spód delikatnie podziurkować widelcem.
Przykryć folią i wstawić do lodówki na kolejne 1/2 h.


Po wyciągnięciu i ściągnięciu foli obciążyć dół ciasta garścią migdałów.
Piec 15 min w 180 stopniach.
Wyciągnąć, usunąć migdały (można zjeść jako bonus za pracę lub użyć do ozdobienia ciasta).
Piec kolejne 5-10 min.


Poczekać aż wystygnie.
W między czasie przygotować budyń, lecz z 3/4 ilości mleka podanego na opakowaniu.
Przygotować galaretkę, również z 3/4 ilości wody podanej na opakowaniu.
Przełożyć budyń na ciasto, udekorować owocami, zalać lekko stężałą galaretką