Nazwa bloga nie jest przypadkowa.
Uwielbiam kawę.
Nie tylko smak, ale i cały rytuał jej parzenia, tę chwilę gdy dom jeszcze śpi a ja mogę się zagapić przez okno na pustą ulicę za nim. Tę niespieszną poranną leniwość.
Oczywiście mogę sobie na to pozwolić jedynie w weekendy, a i to nie zawsze.
Celebruję jednak każdy taki poranek.
Dzięki mojej brazylijskiej koleżance z pracy (taaak praca w korporacji jednak ma swoje plusy) mogę cieszyć się na prawdę dobrą kawą. Niestety Paula nie pojawia się w Polsce zbyt często a i mnie jakoś firma do Brazylii jeszcze nie chciała wysłać (ciekawe dlaczego?).
Dostawy sa więc rzadkie i bardzo nieregularne. A ostatnio skończył mi się żelazny zapas.
Jakimże szczęściem wiec okazało się gdy jeden z gości podał mi dziś małą paczuszkę od Pauli.
A w niej ... tak oto ona .... czarna jak smoła, mocna jak złapany piorun .....kawusia :)
Tym razem dostałam wersję słabą. Znaczy uściślijmy - słabą dla Brazylijki dla mnie wersja słaba oznacza tylko oczy wielkości 5-złotówek zamiast całodziennego postawienia do pionu.
Brazylijczycy piją kawę jak my herbatę czy wodę. Około półtora litra dziennie. Nasze espresso to dla nich popłuczyny i lura. Mój pierwszy kontakt z poprzednią paczką zakończył się całym dniem na 200% obrotach. Sypnęłam sobie 2 łyżeczki (kawa mielona niestety) .... wystarczyło by pół....
Dodam tylko że jest to jedna z najdroższych marek w Brazylii a kosztuje ... uwaga uwaga .... około 9PLN przeliczając na nasze pieniądze.
Musicie mi jednak uwierzyć, ze za ten smak i aromat warto dać nawet 90.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz